wtorek, 27 sierpnia 2013

43. Gwiazd naszych wina - John Green





wydawnictwo: Bukowy las
data wydania: 6 lutego 2013r. 
tytuł oryginalny: The Fault in Our Stars
ilość stron: 312
okładka: miękka



„Świat nie jest instytucją zajmującą się spełnianiem życzeń.”

Hazel jest chora na raka. Ma szesnaście lat, nie chodzi do szkoły, czasami spotyka się ze swoją przyjaciółką, od jakiegoś czasu chodzi na spotkania ludzi, którzy również są chorzy na raka. Jej mama pragnie, aby córka wychodziła z domu, zaprzyjaźniła się z ludźmi, miała z nimi dobry kontakt. Nie chce, aby Hazel siedziała cały czas z nosem w książce. Jej tato chce dla córki jak najlepiej, ale perspektywa odejścia jego dziecka trochę do przeraża. Jak wszystkich. 

Hazel z początku niechętnie jest nastawiona do spotkań chorej młodzieży, lecz jej podejście nieco się zmienia, gdy pewnego razu zauważa przystojnego chłopaka, który z zainteresowaniem się jej przygląda. Augustus, w skrócie Gus. Nie da sie ukryć, że on również wpadł jej w oko, lecz jej niska samoocena nie pozwala uwierzyć, że chłopak może szczerze się nią interesować. Jej podejście zmienia się z każdym spotkaniem z Augustem, który pozwala jej na nowo spojrzeń na świat, jej chorobę i długo wyczekiwaną miłość. 

„To żenujące, że wszyscy idziemy przez życie, ślepo akceptując to, iż jajecznica musi być kojarzona wyłącznie z porankami”

Odkąd tyko książka pojawiła się na Polskim rynku, bardzo chciałam ją przeczytać. w gruncie rzeczy nie widziałam w niej nic szczególnego - chora dziewczyna, szara myszka, chłopak, przystojny, dobrze zbudowany, i miłość, która ich połączy. Nic nadzwyczajnego, prawda? A jednak tu było inaczej. Bo dlaczego każda tego typu książka musi być kojarzona z beznadziejnymi młodzieżówkami, w których miłość zawsze zwycięża? 

"Gwiazd naszych wina" nie jest zwykłą książką. Tu nie chodzi o samą miłość, dotykającą dwojga nastolatków. Tu chodzi o wszystko, co połączyło tych ludzi, jak poradzili sobie z problemami, z którymi walczy coraz więcej osób. Chorych osób. Zdrowi często nie mają pojęcia, jak to jest mieć raka, nie wiedzą, co niesie ze sobą ta choroba. 

Powieść czyta się szybko. Są różne dialogi, które momentami powodują uśmiech na twarzy czytelnika, bądź natłok myśli w jego głowie. Tak, autor każe nam się zastanawiać. Każe nam myśleć, rozważać, odrzucać niektóre aspekty i rozważać je na nowo. Chce, abyśmy inaczej spojrzeli na świat. I wiele innych rzeczy chce. Ale czy my jesteśmy w stanie je zrozumieć?

Lubię Gusa. Szczerze go lubię. Chłopak wiedział, jaki jest i wcale tego nie ukrywał, ba! nawet potwierdzał zdanie ludzi na swój temat. Skoro ludzie mieli o nim wystawioną opinię, to dlaczego on nie mógł jej potwierdzić, skoro myśleli tak samo? Skromność? Dzięki niej można zapomnieć, jakim się jest naprawdę. Ponadto Gus był inteligentnym chłopakiem. Sam jego sposób bycia mnie zaciekawił. Było w nim coś, co wyróżniało go spośród innych bohaterów. 
Hazel w jakimś stopniu była do niego podobna. Ale tylko w jakimś. Mimo że się dobrze dogadywali, to jednak znaczącą się różnili, czego autor w dużym stopniu nie pokazał. Jednak oni pasowali do siebie, chociaż momentami chciałam powiedzieć, że jednak nie byli dla siebie stworzeni. Autor tak ich wykreował, że musieli pasować i nie było innej opcji. 
Isaac również zdobył moje serce, nawet w większym stopniu niż Hazel. Było w nim coś, co wręcz pokochałam. Może poniekąd była to ta bezradność, jego napady różnych humorów, jego nieopisane uczucia... Wydawał się taki prawdziwy. Bardziej, niż inni. 

„Wydawało się, że to było całe wieki temu, jakbyśmy przeżyli krótką, ale mimo to nieskończoną wieczność. Niektóre wieczności są większe niż inne.”

Tą książkę może przeczytać każdy. Większość nawet musi. Trzeba w końcu zrozumieć, że nie wszystko jest takie, jak nam się wydaje. Że nie wszystko MUSI BYĆ takie, jak nam się wydaje. Tak, musicie mieć po tej lekturze mętlik w głowie. Ja też mam. Widzicie? Nie różnię się niczym od innych. Bohaterowie tej książki również. Autor także. Wniosek? 
John Green

O tej książce można napisać wiele. Ale po co o niej tyle pisać, jak na pewno jedna trzecia blogerów ją przeczytała, jedna trzecia nie ma zamiaru, a ostatnia jedna trzecia nadal ma ją w planach i na pewno nie chce się dowiedzieć wszystkiego o tej pozycji? Dlatego nie chcę zdradzać wam wszystkiego i jeśli moja recenzja skutecznie was nie zachęciła do szybszego sięgnięcia po tą książkę, mówię wam stanowcze: PRZECZYTAJCIE. 

9/10. 

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

42. Cena miłości - Lurlene McDaniel






wydawnictwo: Lucky
data wydania: 2008r. 
tytuł oryginalny: Prey
ilość stron: 156
okładka: miękka


Ryan Piccoli właśnie rozpoczął naukę w pierwszej klasie liceum. Przystojny i bystry piętnastolatek wolny czas spędza ze znajomymi, najczęściej ze swoją najbliższą przyjaciółką, Honey. W ich liceum pojawia się nowa, piękna nauczycielka historii, Lori Settles. Lori zaczyna interesować się Rayanem, a on także nie pozostaje obojętny na jej wdzięki. Lori i Ryan zbliżają się do siebie. Chłopak jest rozdarty między sekretnym związkiem z nauczycielką, a tęsknotą za dawnym, spokojnym życiem. W pewnym momencie wszystko wymyka się spod kontroli. Ryan i Lori zmuszeni są stawić czoła konsekwencjom swoich wyborów, które na zawsze zmienią ich życie.

Gdybym zauważyła tą książkę pierwszy raz teraz, nie sięgnęłabym po nią. Spotkałam się z nią jednak kilka lat temu i wtedy wywarła na mnie dobre wrażenie, a dzisiaj będąc w bibliotece, postanowiłam przypomnieć sobie tą lekturę. 

"...Skoro nie jesteś z dziewczyną, którą kochasz, pokochaj tę, z którą jesteś." 

Książka nie jest długa, liczy niespełna 160 stron, przeważają dialogi, które czyta się szybko, opisy są krótkie i mało szczegółowe, przeważnie wyjaśniające daną sytuację. Postaci nie są zbyt interesujące, może oprócz Lori, która od początku wyróżniała się swoją ekstrawagancją. Wszyscy inni są dosyć przeciętni. Ale czytając tą książkę, zauważyłam, że angielscy czy amerykańscy piętnastolatkowie różnią się od polskich. Autorzy tworzą ich bardziej doroślej, mimo że w jakimś stopniu próbują pokazać, że to jeszcze dzieci. Ja na początku miałam wrażenie, że bohaterowie mają co najmniej siedemnaście lat, a tu proszę... niespodzianka. 

Jeśli chodzi o całą fabułę, to nie jest zbyt wymagająca, a wręcz momentami nudzi. "Cena miłości" to zwykła książeczka dla nastolatek o miłości, problemach w miłości, zakazanej miłości, tłumionej miłości... Od początku zaczyna się zwykłe życie nastolatka, które nie jest interesujące. Do momentu gdy pojawia się ONA. Kto tego nie zna? Ja też znałam. Mimo to postanowiłam sięgnąć jeszcze raz po "Cenę miłości" i co? Zawiodłam się. Nie porwała mnie tak, jak kiedyś, ale to być może ze względu na mój wiek. Stara nie jestem, nie, ale wyrosłam już chyba z takich książek. Jest ona idealna dla trzynastolatek... Starsze osoby mogą być nią nieusatysfakcjonowane. 

niedziela, 11 sierpnia 2013

41. Kiedy byłem dziełem sztuki - Éric-Emmanuel Schmitt





wydawnictwo: Znak
data wydania: 2007r.
tytuł oryginalny: Lorsque j'étais une œuvre d'art
ilość stron: 263
okładka: twarda



„Proszę mnie zostawić w spokoju, jestem zajęty. Popełniam samobójstwo.”

Zdesperowany bohater na skraju samobójstwa podpisuje iście faustowski pakt ze spotkanym przypadkowo artystą. Odda się w jego ręce, w zamian za co odzyska sens życia. Jako żywa rzeźba staje się sławny i podziwiany. Traci tylko jedno – wolność. Gdzie kończy się sztuka, a zaczyna manipulacja? Co stanowi o naszej wyjątkowości? Jak zwykle u Schmitta, ważne pytania podane lekko i z przymrużeniem oka.

Na początku pomyślałam, że książka będzie utrzymywana w stylu, jakim autor zaczął swoją powieść. Trochę ironii, śmiechu, przedstawienie sprawy poważnej w mało poważny sposób. Schmitt przecież tak pisze, tego trzeba się po nim spodziewać. I na początku rzeczywiście, podobała mi się ta książka. Czekałam na coś, co mnie wstrząśnie, wciągnie, zachwyci, rozczaruje, a potem znowu wstrząśnie. Liczyłam na pełną emocji książkę, po której przeczytaniu wciąż bym o niej myślała. Autor miał chyba jednak inne plany... 

Poznajemy człowieka, który nie chce żyć. Chce po raz kolejny spróbować popełnić samobójstwo i wierzy, że tym razem mu się uda. Przeszkadza mu jednak mężczyzna, który bacznie mu się przygląda. Zaczynają rozmawiać i po chwili człowiek już nie chce popełnić samobójstwa. Dlaczego? Bo jego "Dobroczyńca" ma coś dla niego, zaciekawił go czymś. Zaciekawienie kogoś daną rzeczą jest bardzo dobrą formą manipulacji, ponieważ jak coś kogoś ciekawi, jest bardziej skłonny zrobić to, co mu każą, by dowiedzieć się, o co chodzi, bądź dostać rzecz, o której mogłaby być mowa. Tutaj poniekąd zostało o użyte - Dobroczyńca zaciekawił niedoszłego samobójce, by ten zgodził się coś, co przyniosłoby dla niego zyski, zaś niedoszły samobójca nie miałby prawie nic i nie byłby tego świadomy. Przez cały czas miałby wrażenie, że dostał coś w zamian, lecz czy nie tak działa złuda? Ten wątek do pewnego momentu został dobrze opisany. Podobała mi się "akcja" uknuta przez Dobroczyńcę, mimo że cały czas wiedziałam, jak jest naprawdę. Ale wtedy jeszcze nie znałam tak dobrze tego bohatera, nie wiedziałam, gdzie ma granice, dlatego mi się podobało. 

Adam bis - taką godność otrzyma niedoszły samobójca. Dobroczyńca zmieni go, pokaże mu, że życie może być piękne, że może mieć to, co chce. Ale Adam musi też spełnić niektóre warunki, np. wyrzec się swojego człowieczeństwa. Adam stanie się rzeźbą, obiektem, którym inni się zachwycają. Zyskał sławę, zainteresowanie, czego pragnął od dziecka. Przez całe życie miał przeświadczenie, że nikogo nie interesuje, jest brzydki, nieatrakcyjny, nie ma żadnych ambicji, jednym słowem - jest do niczego. Przez jakiś czas poznajemy psychikę Adama, dzięki czemu jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego posunął się do niektórych czynów, dlaczego zgodził się na niektóre zabiegi. Szybko jednak to się kończy i książka zaczyna jakby drugą część...

„Do tej pory nie miałem żadnego wpływu na swoją egzystencję: zostałem poczęty przez nieuwagę i lekkomyślność, urodziłem się przez wypchnięcie, dorosłem dzięki zaprogramowaniu genetycznemu, słowem, biernie siebie znosiłem.”

Dobroczyńca nie jest już taki dobry, a Adam nie ma praktycznie nic. Znaczy ma, ale nie może mieć, ponieważ nie jest człowiekiem, a dziełem sztuki. I tu zaczyna się konflikt - czy człowieka można pozbawić człowieczeństwa? Schmitt poniekąd rozważa ten problem, lecz robi to w sposób... jak dla mnie zły. Chodzi o opis. Cały pomysł wydaje się naprawdę dobry, ale co z tego, jak jest nieadekwatnie opisany, przez co książka wręcz nudzi? 

Fabuła jest... dosyć interesują i inna. Nikt chyba nie wpadł na pomysł, aby napisać coś takiego. Za pomysł gratuluję autorowi. Wykonanie było trochę gorsze, ponieważ męczyłam się z tą książką. Czytywałam już książki Schmitta i każda mi się podobała, przy żadnej nie miałam takich oporów jak przy tej. 
Mimo wszystko powiem, że "Kiedy byłem dziełem sztuki" naprawdę warto przeczytać. Bardzo szybko można przenieść się w opisywany świat i w jakiś sposób zżyć z bohaterami, mającymi interesujące charaktery. Tam nikt nie jest taki sam. Książka może i trochę nudziła, ale jej przekaz był w miarę dobry. A może tylko ja się czegoś tam doszukałam? 6/10

„Nie ma nic trudniejszego, niż dowieść istnienia duszy.”

sobota, 10 sierpnia 2013

Wyprzedaż/wymiana.

Cześć wam. Jestem dopiero w trakcie czytania książki, więc kolejna recenzja ukaże się na dniach. 

Aktualnie potrzebuję pieniążków, więc postanowiłam pozbyć się niektórych pozycji z moich półek. 

Uh, nawet mój cień załapał się na zdjęcie. ;] 
Oto cennik: 
Mogliby w końcu kogoś zabić: 13 zł. 
Wszystko jest możliwe: 13zł.
Demony na smyczy: 10zł. 
Profesor i pierwsza tajemnica zakonu: 13zł.
Lista. Historia zbrodni niedoskonałych: 13zł. 
Do każdej pozycji należy doliczyć ok. 3-4zł za przesyłkę.

Ponadto posiadam jeszcze zbiór wierszy Szymborskiej 

Nic dwa razy: Wybór wierszy - Nothing Twice: Selected Poems 

dokładna nazwa. Książka zawiera ok. 120 wierszy po polsku i angielsku. Cena: 50zł. Początkowa cena wynosiła 70 zł, więc myślę, że to okazja, w dodatku książka jest NOWA. 

Wszystkie pozycje są w stanie bardzo dobrym. Jestem otwarta również na wymianę, więc jeśli ktoś jest zainteresowany, proszę o maila: zaslodkakawae@wp.pl 


czwartek, 8 sierpnia 2013

Czytajcie, czytajcie!



Rose



            Chłodny podmuch wiatru wdarł się do pomieszczenia przez szczeliny, będące dziełem spróchniałego drewna. Zważając na wysoką temperaturę nikt nawet nie poczuł nikłego wiaterku, który za wszelką cenę próbował przykuć uwagę którejś osoby. Jedna z nich w końcu odwróciła głowę w stronę okna, jednak nie z powodu ochłodzenia. Pół naga dziewczyna z opadającymi na twarz przetłuszczonymi włosami miała dość patrzenia na swojego oprawcę, który nie spuszczał z niej wzroku. Cały czas czuła jego spojrzenie na swoim ciele. Słyszała jego przyśpieszony oddech. Miała wrażenie, że dotyka ją w różnych miejscach, nawet gdy tego nie robił. Ciarki na skórze pojawiały się przy każdym najmniejszym ruchu mężczyzny. Chciała, aby w końcu dał jej spokój. Chciała móc przestać patrzeć na tą grubą twarz, pełne pożądania oczy i wilgotne od śliny kąciki ust. Nie była w stanie dłużej znosić tego widoku. Widział to. Nie musiał być bardzo inteligentny, aby to zauważyć. Od początku wiedział, że nadejdzie moment, kiedy zacznie ją brzydzić. Wtedy będzie stawiać większy opór, co jego będzie podniecać. Uwielbiał takie gry.
            Nie przedstawił się, zdradził jedynie swój pseudonim. Nie powiedział, gdzie mieszka, ani czym się zajmuje. Niewiele zdradził o swoich zainteresowaniach, o rodzinie wcale nie wspomniał. Chciał zostać anonimowy w takim stopniu, w jakim było to możliwe. Nie dlatego, że ktoś mógłby wykorzystać informacje o nim przeciwko niemu. Po prostu nie lubił opowiadać o sobie. Fascynowało go natomiast słuchanie ludzi. Przy każdej nawet najkrótszej rozmowie miał wrażenie, że zabiera danej osobie kawałek jej tożsamości i umieszcza w wyspecjalizowanej biblioteczce z tysiącami folderów. Podczas zwykłych konwersacji dowiadywał się zbyt mało, aby przyporządkować coś do danej kategorii, więc jeśli jednostka zainteresowała go swoim charakterem, przystępował do dalszej analizy. Zazwyczaj starał się jak najbardziej zaznajomić z Wybrańcem, jednocześnie nie wchodząc w żadne kontakty. Umiał manipulować słowami w taki sposób, że gdy ktoś myślał, iż wie o nim wszystko, w rzeczywistości nie wiedział niczego, z czego oczywiście nie zdawał sobie sprawy. Mężczyzna nie popełniał błędów, zawsze miał wszystko opracowane do perfekcji. Zanim zabrał się za realizację danego punktu ze swojego planu, analizował go z każdej strony. Nie mógł dopuścić do żadnej pomyłki i stracić czasu na jej poprawianie. Jego skrupulatności niejeden mógłby zazdrościć.
            Tym razem było jednak inaczej. Pierwszy raz w życiu nie potrafił pohamować swojej żądzy. Wiedział, że to jej wina. To ona doprowadziła siebie do takiego wyglądu. Na początku starał się nie zwracać na to uwagi i manipulować jej umysłem tak, jak robił to zawsze. W punkcie kulminacyjnym jego planu stało się coś, czego nie przewidział. Zapragnął jej. Nie pragnął Rose tak jak mąż żony. Pragnął jej ciała. Po prostu ciała. Widząc kształtne piersi, falujące przy każdym kroku, krągłe pośladki, szczupłe nogi, nie był w stanie pohamować erekcji. Żadna z tanich prostytutek nie była w stanie go zaspokoić; przy każdym stosunku widział twarz młodej, silnej Rose. Widział ją wszędzie. Nie wystarczały mu nawet rozmowy z nią, chciał czegoś więcej. Pragnął rozładować napięcie. Wmawiał sobie, że nigdy nie dojdzie do zbliżenia, że nie da zawładnąć swoim umysłem zwykłym ludzkim emocjom. W głębi duszy wiedział jednak, że się okłamuje. Dziewczyna potrafi namotać mężczyznom w głowie. Zupełnie jak jej matka. Niewątpliwie Rose odziedziczyła po niej urodę. Po ojcu poniekąd również, chociaż Rose tego nie wiedziała. Nie mogła wiedzieć – jej matka była dziwką, nie potrafiącą utrzymać żadnego związku, więc mąż od niej odszedł. Ale nigdy nie zapomniał.
            Uprowadził ją, chociaż on by tak tego nie nazwał. Poszła z nim z własnej woli. Chciała tego. Ufała mu. Ufała mu do tego stopnia, że w ułamku sekundy mogła go znienawidzić. Tak jak w tamtym momencie. Od jedenastu minut patrzyła na brudne szyby, zasłaniające krajobraz rozciągający się za oknem. Łaknęła świeżego powietrza i wiatru we włosach. Gdyby mogła mówić, wygarnęłaby mu wszystko, co o nim myśli, lecz taśma uniemożliwia ustom wydobycie choćby najmniejszego dźwięku.
            Patrzył na nią obojętnym wzrokiem. W ciągu dwóch tygodniu zdążył poznać każdy skrawek jej ciała. Wykorzystał ją w inny sposób, niż planował, ale to również dawało mu satysfakcję. Satysfakcję, która przez czternaście dni stopniowo ulatniała się, aby zniknąć na dobre. Musiał w końcu zakończyć. Wiedział, że przez nią będzie miał małe opóźnienie. Nie przejmował się tym. Rose dała mu wszystko, czego nie dali mu inni ludzie. Był jej wdzięczny. Ona też powinna okazać tą emocję. W końcu uratował ją od tego świata. Zrobił to, zanim stała się taka jak matka.
- Rose… - Dziewczyna wzdrygnęła się na dźwięk swojego imienia, jednak nie odwróciła głowy w stronę rozmówcy. – Jest mi naprawdę przykro, że tak to się potoczyło… - Przejechał palcami po włosach dziewczyny. – Uwierz, nie chciałem zrobić ci krzywdy. Zostałaś wybrana. Powinnaś cieszyć się z tego przywileju. Powinnaś być mi wdzięczna, że zmieniłem twoje życie. Uratowałem cię. Teraz wydaje ci się, że przeżyłaś koszmar. Ale dzięki temu stałaś się jeszcze silniejsza. Możesz więcej. Od tej pory nie jesteś zwykłą, szarą uczennicą gimnazjum. Od tej pory jesteś Rose Marshall, z którą nie wolno zadzierać. Wciąż wątpisz z siebie? Zaraz stąd wyjdziesz. – Rose odwróciła się w jego stronę i wzrokiem pełnym nadziei spojrzała w niebieskie oczy człowieka, którego uważała za przyjaciela. -  Na początku odrzucisz od siebie wszystkich. Potem jednak zdasz sobie sprawę, że ludzie są ci potrzebni. Po co? Dla celów własnych. Nie będziesz przejmowała się ich uczuciami czy potrzebami. Będziesz liczyła się tylko ty. Tak, staniesz się egoistką. Ale wyjdzie ci to na dobre. Zaczniesz zdawać sobie sprawę, że jesteś lepsza od nich. Oni to zauważą, a wtedy twoje ego podniesie się jeszcze bardziej. Sprawi ci to przyjemność. Widzisz, Rose? Będziesz taka jak ja.
Po policzkach dziewczyny zaczęły płynąć łzy. Patrzyła na niego szklanymi oczyma, chcąc jak najszybciej znaleźć się poza obszarem tego miejsca. Wiedział, że przedłużając swoją mowę, wywoływał w niej większą ekscytację i zwątpienie zarazem. Nie było mu jej szkoda. Nie pomyślał nawet, aby spróbować okazać jakieś uczucia.
- Wiem, że pragniesz się stąd wydostać. I zaraz się wydostaniesz. Jednak musisz przejść jeszcze jedną fazę testową. Tak, tego nie było w planie, lecz stwierdziłem, że dla ciebie zrobię wyjątek. Nie musisz się bać. Sprawdzę jedynie twoją odporność. Sprawdzę, czy jesteś gotowa. Przecież zostałaś Wybrańcem, a Wybrańcy nie mogą być słabi.
Zauważył, że dziewczyna cała drży. Chciał się uśmiechnąć, lecz jego umysł stanowczo odmówił. Nie byłoby to odpowiednie w tamtym momencie.
            Wstał z twardego krzesła, na którym spędził ostatnie kilka godzin i wyciągnął rękę w kierunku Rose. Z początku odwróciła głowę, jednak po kilku sekundach zwróciła ją z powrotem w stronę mężczyzny.
- Wiedziałem, że dasz radę – odezwał się z uśmiechem, gdy Rose podała mu dłoń i ustała na prostych nogach. – Podejdź do tamtych drzwi… Nie musisz się bać, skarbie. Nie zrobię ci krzywdy.
Chwiejnym krokiem podeszła do wskazanego miejsca. Mężczyzna powiedział, aby pociągnęła za klamkę. Zrobiła to. Wiedziała, że nie ma wyboru. Kiedy tylko usłyszała skrzypnięcie, drzwi otworzyły się na oścież. W pierwszym momencie nie widziała nic – ciemność panująca w małym pomieszczeniu, będącym kiedyś łazienką, uniemożliwiała jej to. Kiedy jednak jej oczy przyzwyczaiły się do mroku, a mężczyzna przysunął twarz do jej ucha tak, że czuła jego oddech, wybuchła płaczem. W pierwszym momencie gdy poczuła odór, powoli wypełniający pokój, w którym się znajdowała, miała mdłości. Przeszły one stosunkowo szybko – nie chciała zadławić się własnymi wymiocinami. Potem zapragnęła uciec. Zapaść się pod ziemię. Nigdy nie widziała ludzkich zwłok, nie spodziewała się nawet, że można doprowadzić kogoś do takiego stanu. Wszystkie wnętrzności były na wierzchu, dookoła widniała zaschnięta już krew. Więcej nie widziała. Cofnęła się, wpadając na mężczyznę, który wciąż stał w tym samym miejscu. Odwróciła się, patrząc na niego szklanym wzrokiem. Nie rozpoznała ciała – było to niemożliwe. Zastanawiał się, jak długo jeszcze wytrzyma. Uśmiechnął się szyderczo. Nie była w stanie dłużej utrzymać świadomości. Bezwładnie osunęła się na podłogę, wydobywając z siebie ostatni szloch.
- Długo starałaś się być silna – szepnął, schyliwszy się. – Twoja rodzicielka również próbowała nie okazywać emocji, ale przegrała. Nie przeszła. Była słaba. Nadzieją ją zgubiła. Ale ty dasz radę i naprawdę kiedyś stąd wyjdziesz. Za jakiś czas ponownie spojrzysz na zwłoki swojej ukochanej mamusi, które wciąż tu będą… A tatuś pozwoli ci w spokoju na nie popatrzeć, tworząc z ciebie nową Rose.


* * *

Opowiadanie pisane jakiś czas temu. Wydaje mi się, że arcydziełem nie jest, jednak opinie pozostawiam wam! ;) 

wtorek, 6 sierpnia 2013

40. Małe zbrodnie małżeńskie - Éric-Emmanuel Schmitt






wydawnictwo: Znak
data wydania: 2005r. 
tytuł oryginalny: Petits crimes conjugaux
ilość stron: 100
okładka: twarda




"Kiedy widzicie kobietę i mężczyznę w urzędzie stanu cywilnego, zastanówcie się, które z nich stanie się mordercą." 

Po przeczytaniu tego zdania aż uśmiechnęłam się pod nosem i stwierdziłam, że jest to kolejna książka Schmitta, którą muszę przeczytać. Już dosyć dawno spotkałam się z jego twórczością, która naprawdę mnie zachwyciła. Byłam pod wrażeniem, że w zaledwie stustronowych (lub mniej) opowiadaniach zawarł tyle emocji, prawdy, raz humoru, raz żalu... 

„Gilles: Życie ze mną jest piekłem? 
Kobieta, zaskoczona, zwraca się w jego stronę. 
Lisa: Rozczulasz mnie, zadając to pytanie. 
Gilles: A co z odpowiedzią? 
Lisa milczy. Ponieważ on wciąż czeka, przyznaje w końcu z powściąganą czułością: 
Lisa: Niewątpliwie jest piekłem, ale... w pewnym sensie... zależy mi na tym piekle.
Gilles: Dlaczego? 
Lisa: Jest w nim ciepło...
Gilles: Jak to w piekle. 
Lisa: I mam w nim swoje miejsce... 
Gilles: Niczym Lucyfer...”

Tak dużo cytatów chcę wam przytoczyć, że chyba musiałabym zacytować całą książkę. Ale nie na tym rzecz polega, lepiej, abyście sami ją przeczytali. W ciszy i spokoju, być może z kubkiem kawy lub herbaty. 

Po piętnastu latach małżeństwa można mieć siebie dość. To naturalne, iż druga osoba czasami zaczyna nam się nudzić, znajdujemy w niej coraz więcej wad albo tworzymy ją od nowa taką, jakbyśmy chcieli, żeby była. Nie można stwierdzić, że po tylu latach małżeństwo się wypaliło, nie ma chemii, miłość nie istnieje... Trzeba stwierdzić jak jest i zrobić coś, aby to zmienić. 
Nie możemy popełniać zbrodni, by zniwelować jakiś problem.
Chociaż czasami jest to dobre rozwiązanie.
Ale potem tworzą się nowe problemy.
Problem rodzi problem.
Albo rozwiązanie problemu tworzy problem. 
Nie zawsze. Ale czasami.

„Mężczyźni to tchórze, nie chcą widzieć problemów, chcą wierzyć, że wszystko jest dobrze. Kobiety nie odwracają głowy.” 

Kobiety wręcz tworzą problemy. Potrafią z niczego zrobić duże coś. Dlaczego? W gruncie rzeczy sama nie wiem. Może nie odpowiada im dotychczasowe życie. Może chcą pokazać, że są wielce poszkodowane. Może chcą być zauważone. Albo chcą pokazać mężczyźnie, że rzeczywiście istnieje jakiś problem. 

Czytając tą książkę, cały czas miałam w głowie tekst piosenki: Nie umiemy żyć ze sobą, nie możemy żyć bez siebie. Dokładnie to jest opisane. Historia dwojga ludzi, którzy muszą wreszcie poważnie porozmawiać. I dowiedzieć się, co jedno myśli o drugim. Poznać prawdę. 

Schmitt doskonale opisał wymyśloną historię. Nie zabrakło tu łez, uśmiechu na twarzy bohaterów i ciekawych dialogów, które powodowały, że i na twarzy czytelnika pojawiał się uśmiech. W prosty sposób pokazał nam, co robią niewypowiedziane słowa, zapomniane czyny... 

Nie do końca wiem, co mam pisać o tej książce.Jeśli ktoś ją przeczyta, zrozumie jej sens. Jak dla mnie jest pozycją wartą przeczytania. 10/10. Plus za świetną okładkę, przy której nie wiadomo, jaką przyjąć postawę. 

* * * 

Przypominam o fanpejdżu! https://www.facebook.com/zaslodkakawa?ref=hl

niedziela, 4 sierpnia 2013

Monolog Elleny

Dzisiaj nie pojawi się żadna recenzja, ponieważ nie zabrałam się za kolejną książkę. Ostatnio jakoś mam mniejszą ochotę na czytanie, ale mam nadzieję, że niedługo to się zmieni.
Przed chwilą zauważyłam, że dzisiaj mija PÓŁ ROKU mojego blogowania. Nigdy nie pomyślałabym, że tak długo zagoszczę wśród blogerów. Ach, ale to już chyba kiedyś pisałam. ;] Tak czy inaczej cieszę się, że znalazłam sobie zajęcie, które pozwala mi rozwijać swoją pasję. Oby tylko mi się to nie znudziło w najbliższym czasie.
Nowy miesiąc się zaczął, wszędzie widać było podsumowania. Ja takowych nie robię, bo chyba mi się nie chce. Mogę jednak powiedzieć, że poprzedni miesiąc nie był zbyt udanym miesiącem czytelniczym, przynajmniej jak dla mnie. Miałam w wakacje siedzieć w książkach, a wychodzi na to, że je omijam szerokim łukiem. Przyjdzie wrzesień, nauka, a Ellenie zechce się czytać. Zawsze tak jest.
Co więcej chciałam wam powiedzieć? Nie wiem, czy wszyscy widzieli, ale założyłam fanpejdża bloga. Może jakoś pomoże podwyższyć statystykę tej otóż strony. Tak więc... Odwiedzajcie! https://www.facebook.com/zaslodkakawa?ref=hl
Założyłam sobie ask'a. W gruncie rzeczy zapewne usunę go za jakiś czas, ale jeśli mielibyście jakieś pytania o mojej skromnej osóbce, zapraszam: ask.fm/kawacygaro
Kolejną sprawą jest akcja pocztówkowa organizowana przeze mnie i Anię. Myślę, że może wyjść z tego naprawdę fajna zabawa, więc zachęcam do zapoznania się z ogólnymi zasadami, które są naprawdę proste.
http://www.anru.pl/2013/08/akcja-pocztowka-dla-ciebie-sierpien.html
Na dziś to chyba tyle.
Albo jednak nie...
Może polecilibyście mi jakiś dobry przepis na jakąś zimną kawę? Sprawdzony sposób. ;] Wiem, że w Internecie jest tego dużo, ale zawsze lepiej jak już ktoś próbował. ;)
To tyle. Życzę udanej nocy.

piątek, 2 sierpnia 2013

39. Maraton - Przemek Corso






wydawnictwo: Novae Res 
data wydania: 2013r.
ilość stron: 234
okładka: miękka 



Deo zderzył się z niewidzialną ścianą. Niektórzy mogliby uznać jego życie za spełnione marzenie, ale on czuje tylko gniew. Stoi w miejscu i coraz bardziej zaczyna się dusić. Poczucie osaczenia z każdą chwilą staje się coraz bardziej przytłaczające. Zachlać się na śmierć? Uciec? A może w ostatnim histerycznym ruchu spróbować przebić się na drugą stronę?

Wydawać by się mogło, że Deo ma cudowne życie. Dobrze płatna praca, piękna narzeczona, znajomi, z którymi może iść na piwo lub coś mocniejszego... Brakuje tylko jednego. Zrozumienia.

Deo wie, że coś jest z nim nie tak. Mówi o tym swoim najbliższym, lecz oni to bagatelizują. Nie widzą żadnego problemu. Dlaczego? Sądzą, że Deo postradał zmysły, że wymyśla, że powinien przestać marudzić. Nie dociera do nich, że ułożony mężczyzna może mieć jakieś problemy, tym bardziej ze sobą. A on potrzebuje wsparcia, pragnie być wysłuchany, chce, aby ktoś pomógł mu nawet w najmniejszy sposób. Do ludzi to jednak nie dociera. Wszyscy zajęci są swoimi sprawami i nie widzą nic poza czubkiem swojego nosa. Ignorują większość rzeczy dla świętego spokoju. Sądzą, że tak jak w przypadku Deo, jeśli rzeczywiście zobaczą, iż istnieje jakiś problem, nie będą potrafili sobie z tym poradzić lub przysporzy to więcej kłopotów. Ludzie się boją, ludzie nie umieją myśleć i radzić sobie, ale jeśli chodzi o dawanie dupy, są w tym doskonali. 

Udaję, że wszystko jest w porządku. Jak zawsze.
Lewa, prawa. 
Pokolenie ludzi, którzy udają, że wszystko jest w porządku. 

Bagatelizowanie problemu nigdy nie sprawi, że problem zniknie. 

Autor bezkompromisowo kreśli obraz bohatera reprezentującego całe pokolenie ludzi, którzy biegną, ale sami nie wiedzą gdzie. Pokolenie ludzi bez matek i ojców, rzucone samopas, powszechnie głoszących uniwersalne prawdy o życiu. Pokolenie Maratończyków – Niewdzięczników, którzy tak naprawdę gubią się we własnym psyche. Pokolenie, które warte jest tyle samo, ile ich w pełni zaktualizowane telefony komórkowe.
Każdy z nas marzył o tym, żeby chociaż raz wywrócić swoje życie do góry nogami. Zniszczyć coś i zacząć budować od nowa.


Ale czy zniszczenie czegoś i budowanie od nowa będzie prostsze? 
W mojej głowie pojawiają się tysiące pytań, dotyczące tej książki. A raczej wraz z jej czytaniem, starałam się rozważyć niektóre zagadnienia, które akurat pojawiły się w mojej głowie. 

- Masz na pieńku ze światem, co?
- Zawsze jesteś taki domyślny? 

Świat, którego nikt nie potrafi zrozumieć. Świat, którego nie rozumie on sam. Deo jest zwykłym człowiekiem. Jest jak każdy. Lecz jego rozumowanie jest inne. On nie potrafi żyć jak ci, których mija na ulicy. On pragnie czegoś więcej. Wszyscy w pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że nasze życie jest bez sensu. Zdajemy sobie sprawę, że tak dłużej nie można. I chcemy coś naprawić, zbudować lub zburzyć. Ale napotykamy problemy i znów wracamy do punktu wyjścia. Nie każdy jest na tyle odważny, aby spróbować od początku. 
Ale Deo w jakimś stopniu wie, do czego dąży. Może i nie do końca zdaje sobie sprawę, dlaczego tak jest, jednak ma jakiś cel. I wreszcie nie boi się tego powiedzieć. 

Jestem pełna podziwu dla autora, że podjął się pisania w takim temacie. Zagłębić się w ludzką psychikę jest trudno, opisać to jeszcze trudniej. Przemek Corso jest poradził sobie i wyszło mu to naprawdę dobrze. "Maraton" idealnie pokazuje nam, jacy jesteśmy i z czego nie zdajemy sobie sprawy. Książka jest tak dobra, tak bardzo przepełniona tym, co sama chciałabym przekazać innym w swoich tekstach, że aż w pełni nie jestem w stanie jej opisać. Nie wszyscy zrozumieją, o co chodzi w "Maratonie". Być może spodoba im się ta książka, ale nie będą wiedzieli, o czym tak naprawdę jest. To nie jest zwykła historyjka na jeden wieczór. To jesteśmy my. MY, nieświadomi, popełniający błędy ludzie. Wszyscy jesteśmy maratończykami. 

Ta książka to coś więcej niż zwykła książka. Ja jestem pod wrażeniem. Ocenić ją? 10/10. Mogłabym powiedzieć, że chciałabym, aby była jeszcze bardziej wnikliwa, lecz i tak jest w sam raz. Polecić ją komuś? Jasne, osobom, które interesują się ludzką psychiką. Ja aż mam ochotę sporządzić profil psychologiczny Deo pod każdym względem... 


To nie przemoc czyni nas mężczyznami. To zasady. 

I na koniec dodam jeszcze, że skoro sam autor proponuje, aby czytelnik zaprosił go na kawę, to z chęcią bym to zrobiła. ;] 


* * * 
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu: